W najnowszym, październikowym numerze miesięcznika Lampa ukazała się rozmowa z Dariuszem Misiuną i Joanną John z wydawnictwa Okultura. Na kolorowych stronicach umieszczono też reprodukcje kilku prac z albumu Chaosmos.pl oraz serię zdjęc z Króliczego Performansu, który odbył się w Katowicach w tegoroczne Święto Wiosny. W ciągu godzinnego wywiadu przełożonego na papier twórcy Okultury opowiadają o korzeniach wydawnictwa, radykalnym hedonizmie, idei samostanowienia, nie-jarmarcznej ezoteryce, ewolucji kultury współczesnej, twórczości indywidualnej Joanny John i Dariusza Misiuny, a także o swoim najnowszym dziecku – albumie Chaosmos.pl.
Oto krótki fragment rozmowy:
Dawno temu, kiedy opowiadałam o Was red. PDW, zapytał, czy Wy to tak na poważnie.
DM: My jesteśmy bardzo wieloznaczni w swoich działaniach. Wszystko traktujemy bardzo serio, a jednocześnie z dużym dystansem do siebie i do świata, ponieważ każda misyjność, która jest pozbawiona tego elementu dystansu do siebie i do świata, zamienia się w fanatyzm.
Wy jesteście ludźmi raczej pogodnej natury, ale w Chaosmosie jest trochę mroku, vide autorzy „długopisowi”. Rozumiem, że to pewien kompromis i chęć trafienia do wszystkich odbiorców; domyślam się, że wyznawcy kultu Cthulhu też wśród nich są.
DM: Nasze książki nie mają czarnych okładek, wbrew temu, co się sądzi.
JJ: Raczej chodzi o to, żeby pokazać różnorodność tego, co tworzą ludzie.
DM: Album Chaosmos odzwierciedla cały szeroki wachlarz rzeczy, którymi się zajmujemy. Zdajemy sobie sprawę, że stanowią pewną marginalną wartość kultury, ale to, co nas interesuje, to poszerzanie tego marginesu, żeby to, co jest traktowane jako nieistniejące, śmieszne, złowieszcze, wchodziło w obręb kultury i ją przekształcało. Okultura kojarzy się w dużej mierze z okultyzmem, a okultyzm z kolei z młodzieżą długowłosą, bardzo mroczną i poważną, która zapętliła się w skórzane płaszcze. Z drugiej strony, kojarzy się z jarmarcznością. Właściwie to, co my robimy, nie ma za wiele wspólnego ani z jednym, ani z drugim. Jesteśmy dziedzicami dadaistów, surrealistów – tych, którzy przewracali wartości kultury. Interesuje nas wychodzenie poza oczywistości, dlatego nie przeszkadza nam, że zawsze znajdzie się ktoś, kto powie: a, to jakieś śmieszne itd. Gdy ktoś zacznie czytać te książki, zrozumie, że to nie porady dla starszych pań, jak przedłużyć sobie młodość.
Albo zaczarować pelargonie.
JJ: Celem poderwania sąsiada!
DM: Myślę, że w grę wchodziłyby bardziej czarne tulipany.
Dużo zrobiliście dla odczarowania wizerunku tzw. myśli magicznej z babciności znachorskiej i troszkę wiejsko – plebejskiej, z drugiej strony jesteście też daleko od new age, szatanowców i RPG.
DM: Wyrastamy z tradycji kontrkulturowej. Dlatego wspomniałem o dadaistach i surrealistach, ponieważ jakkolwiek trudno jest wykazać jakąś ciągłość kulturową tego typu tradycji, to bliskie nam są wszelkie buntownicze duchy, czy to awangarda początku XX wieku, czy kontrkultura lat 60 – tych, czy punk rock, kultura industrialna, bo jakkolwiek w nierównym stopniu pojawiały się w tych nurtach wątki ezoteryczne, to każdy z tych nurtów w jakiejś mierze był ezoteryczny, bo przebijał się przez oczywistość, negował status quo, zaspokajanie się sloganami i banałami.
Chodziło o wyjście poza dotychczasowe normy w celu tworzenia własnych i odkrywania tego, co jest znaczące dla nas samych, a nie błądzenia w świecie znaków, które są nam narzucane – przez edukację, cichą zmowę społeczną lub grupy odniesienia towarzyskiego.
[…]
Pozwolisz, że zadam sobie sam pytanie i powiem jeszcze parę słów o tym, skąd się to wszystko wzięło i dlaczego założyłem Okulturę. Wzięło się to z poczucia osiągnięcia kresu w mojej praktyce translatorsko – publicystycznej. Doszedłem do wniosku, że tylko wtedy, gdy nikt nie będzie mówił mi, co mam pisać, nikt nie będzie pośredniczył moim słowem, będę w stanie robić coś autentycznego. To być może płynie z podejścia filozoficznego, które jest zakorzenione w myśli francuskiej, w jakimś projekcie bataille’owsko – foucaultowskim: życia autentycznego. Chyba mogę powiedzieć w imieniu nas wszystkich, że nie interesuje nas kultura zapośredniczenia. Interesuje nas branie spraw we własne ręce, indywidualizm, wolicjonalizm, promujemy ducha twórczego. Chcemy zmniejszyć zapośredniczenie życia codziennego, które przejawia się w pornograficzności, o której już mówiłem, preparowaniu gotowych pragnień.
Oczywiście, mówiąc o pornografii nie mam na myśli wyłącznie tego, co się uznaje za pornografię, czyli namacalności seksualnej, ale kulturę, która dostarcza ci poczucia, że masz pakiet gotowych pragnień, które nic cię nie kosztują, nie wymagają wysiłku i które spływają po tobie. Często poruszamy takie sprawy jak seksualność, jak tematyka śmierci, odważne podejście do tematyki religii. To sfery jeszcze tabuizowane, choć w inny sposób niż kiedyś, tabuizowane chociażby śmiechem. Zaczęłaś rozmowę od pytania, czy traktujemy to poważnie – w tym pytaniu kryje się reakcja na to, co niezrozumiałe, czyli właśnie śmiech. Oglądając horrory ludzie często wpadają w paniczny śmiech – nas interesuje wejście w ten horror, rozpoznanie jego istoty we własnym ciele i umyśle i przez to anihilowanie tego jako czegoś innego, nam zagrażającego.
Sprawdzacie, czy diabeł jest taki straszny, jak go malują.
DM: Otóż to. I zachęcamy, aby mieć oczy szeroko otwarte. Miałem dość długą edukację – studia doktoranckie w PAN–ie, kuźni feminizmu. Podczas moich studiów zauważyłem, że naukowcy często mają nienaukowe podejście do rzeczywistości, czyli apriorycznie odrzucają całą sferę doświadczeń, traktują je jako nieważne, śmieszne. Skąd mogą to wiedzieć? Niekoniecznie muszę wierzyć w kosmitów, ale ileś tysięcy osób twierdzi, że ma doświadczenia kontaktu z UFO, a to już pokaźna próbka do badania. Można zbyć to śmiechem – dla mnie to też jest śmieszne, ale też nie uważam, żeby to był fenomen nieznaczący. Oczywistości interesują nas o tyle, o ile można je rozbroić i wykazać, że nie są oczywiste. Chcemy wyciągać z kultury to, co moim zdaniem stanowi wielki rezerwuar znaczeń, pomijanych lub bastardyzowanych.